„We współczesnych uprzemysłowionych
krajach świata „dobro wspólne” stało się trudne do wyjaśnienia i niezrozumiałe.
W Polsce w ciągu ostatnich siedemdziesięciu lat zostało ono skutecznie
wyplenione ze świadomości obywateli i z języka – konsekwencje są katastrofalne.
Zamiast niego mamy mętne aluzje polityków i duszpasterzy niemające szans w
konfrontacji z powszechnym poglądem że „wspólne znaczy niczyje”. Coś co nie ma
nazwy, bardzo trudno zauważyć, a prawie niemożliwe jest świadome kształtowanie
tego czegoś. Stąd istniejące wokół nas dobra wspólne: wodę pitną, powietrze,
przestrzeń miejską, traktujemy jako oczywiste, a zarazem pozbawione wartości. Wartość
przypisujemy zazwyczaj tylko tym dobrom, które mają właściciela -prywatnego lub
państwowego. Pomysł że moglibyśmy stworzyć trwałe zasady zarządzania dobrem
wspólnym i generować w ten sposób znaczne wartości, brzmi utopijnie,
komunistycznie, a co najmniej niepraktycznie. Pogląd, że dobro wspólne może się
stać nośnikiem społeczno-politycznej emancypacji i transformacji społeczeństw
brzmi dla większości niedorzecznie…..
Dobro wspólne niesie wielką obietnicę
odnowienia dysfunkcyjnych rządów i zreformowania drapieżnych rynków. Może nam
pomóc w opanowaniu naszej nadmiernie skomercjalizowanej kultury konsumpcji i we
wprowadzaniu nowych form „zielonych rządów” pozwalających chronić środowisko. W
czasach, gdy demokracja przedstawicielska stała się pstrokatą grą pozorów
rządzoną przez wielki pieniądz lub wyobcowaną biurokrację, dobro wspólne daje
nowe, nieoderwane od realnego życia formy współuczestniczenia i
odpowiedzialności, mogące naprawdę zmienić życie ludzi.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz