„Powinienem
zacząć od wyjaśnienia, że dobro wspólne to nie tylko zasoby. To zasoby plus
społeczność, plus zestaw norm i reguł stosownych do zarządzania nimi. Możemy to
nazwać pakietem socjoekonomiczno-biofizycznym (ekosystem) – trochę jak ryby,
staw i roślinność wodna. Mają sens tylko w komplecie i zapewne nie będą w
stanie przeżyć oddzielnie, bo są od siebie wzajemnie zależne. Zapewne właśnie
dlatego konwencjonalna ekonomia ma takie problemy ze zrozumieniem pojęcia dobra
wspólnego. Nie może zrozumieć, jak społeczność, zamiast jednostki, może być
podstawowym poziomem odniesienia. Dobro wspólne odnosi się do całości – uznając
jednostkę i społeczność za wzajemnie
zagnieżdżone i przenikające się. To jest metafizyka wielce różna od
neoliberalnej, uznającej jednostkę za suwerena.
Dobro
wspólne wymaga od nas także wykroczenia poza swojskie dychotomie życia
codziennego – „publiczne” kontra „prywatne”, „jednostkowe” kontra „kolektywne”,
„obiektywne” kontra „subiektywne”- do zobaczenia ich w bardziej zintegrowanej
strukturze. Takim syntetycznym skrótem myślowym będzie „kolektywny
indywidualizm”.
Ale
ten termin nie oddaje emocjonalnego i psychicznego wymiaru dobra wspólnego,
które w istocie jest osobistą postawą, tożsamością i doświadczeniem. Członkowie
społeczności kochają i potrzebują dobra wspólnego, a co najmniej zależą od
niego.
Z
tego czerpią motywację, aby być jego świadomymi opiekunami i obrońcami. Mają osobiste,
emocjonalne związki z chronionym dobrem i z członkami społeczności. Rozwijają rytuały
i obyczaje, stanowiące część kultury opiekuńczości.
Być
może dlatego właśnie, dobro wspólne oferuje tak wywrotową metafizykę. Żąda od
nas przyjęcia bogatszej definicji wartości, niż oferowana przez rynek. Żąda od
nas przyjęcia szerszej koncepcji gospodarki, niż Produkt Krajowy Brutto. Żąda od
nas, abyśmy się przyznawali do takich form wartości, które wykraczają poza
rynek i jego wycenę.
Tradycyjnie
rozumiana gospodarka skoncentrowana jest na „tworzeniu dobrobytu” i „eliminowaniu
niedoboru”. Ale tak naprawdę zajmuje się jedynie takim rodzajem dobrobytu,
który ma nalepkę z ceną i może być sprzedany na rynku.
Jedyny
problem ze standardową ekonomią jest ten, że nie ma ona za dużo do powiedzenia
na temat wielkich zasobów wartości nie opatrzonych nalepką z ceną (stąd
desperackie dążenie do wyceniania wszystkiego w pieniądzu..).”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz